Wiem, wiem… Nie po to wstaliśmy cholera z kolan, żeby się uginać i korzyć przed wątpliwym autorytetem jakiegoś tam Harvardu. Wszak MIT mamy u siebie, na politechnice, którą wystarczy przemianować na Mazowiecki Instytut Technologiczny. Pandemia rozwija się doskonale, a na uczelni zapadło w sprawach nowego roku akademickiego znamienne milczenie. Stara ekipa wyczerpana po ośmiu latach sprawowania władzy odpoczywa, nowa nie ma jeszcze tak zwanego umocowania formalno-prawnego. Ja więc starym zwyczajem wkładam kijek w mrowisko i lekko nim obracam. Wykłady będą prawie na 100% zdalnie i to jest absolutnie słuszna decyzja. Na wykłady o czym wszyscy doskonale wiedzą studenci nie chodzą, więc mogą nie chodzić wirtualnie. Wbrew pozorom może jednak przed sesją ktoś zajrzy do nagrań? Ja na prawdę wierzę w moc lecture capture. Wszelakie ćwiczenia od audytoryjnych przez projektowe a skończywszy na komputerowych są do uznania. Jestem głeboko przekonany, że ich zdalne prowadzenie z wykorzystaniem odwróconej klasy przyniesie korzyści. Opierają się laboratoria. Prowadzący stoją na nieugiętym stanowisku, że student, przyszły inżynier, obowiązkowo musi dotknąć i pomacać. Nie pyskuję na ten temat, żeby nie było, że tak jak wszyscy nie znam się a gadam. Ale ponieważ mają mi dorzucić zadni dzwonek to… Biorę więc lekki rozbieg. Amerykańscy uczeni ze szkółki Harvard znajdującej się w gminie Cambridge w powiecie Massachusetts w takim kraiku co się nazywa USA napisali artykuł zatytułowany Comparing the effectiveness of online versus live lecture demonstrations. Można? Można!